poniedziałek, 28 grudnia 2015

Święta cały rok....

Minął właśnie czas Świąt, czas przygotowania podarków, jakże wyczekiwanych przez dzieci i nie tylko. To był też czas kiedy przypominaliśmy sobie o ludziach, o których może na co dzień nie pamiętamy. Dla nich czas trudny, czas, który ma szybko minąć, żeby wrócić do zwykłej codzienności. Bo dla nich Święta Bożego Narodzenia przypominają najbardziej o tym co utracili, czego nie mają, czyli bezpieczeństwo, rodzinę, miłość.


W ten szczególny czas chcemy jednak sprawić, aby choć na chwilę zapomnieli o troskach, aby na twarzach naszych przyjaciół, najbliższych, czy też osób potrzebujących pojawił się uśmiech. Jakże cudownie jest usłyszeć "Marzenia się spełniają" od nastoletniego chłopaka, który prawie ze łzami w oczach cieszył się, bo dostał grę, której zakup dla wielu z nas nie stanowiłby większego problemu. Dla niego to była gwiazdka z nieba. 

Czy robimy to z czystej bezinteresowności? Przecież chcemy się czuć potrzebni, czuć przyjemność. Ktoś powie właśnie, że to egoizm, bo pomagamy, żeby zaspokoić własne potrzeby wyższych celów. Może coś w tym jest. Tylko ja się pytam, co w tym złego? Co w tym złego, żeby czuć radość i przyjemność z czegoś co przynosi pożytek. Przecież w życiu nie chodzi o umartwianie się, chodzi o to, żeby czuć frajdę z tego co się robi. Co złego w tym, że chcę pokazać córce, że pomaganie, nie tylko od święta, jest przyjemnością i daje mnóstwo spełnienia, dzięki temu jest bogatsza. I jak się domyślacie nie o pieniądze mi chodzi :-) Jeżeli to egoizm, to ja chcę być wieeeeeelką egoistką!

Źródło: www.bez-cenzury24.pl

środa, 25 listopada 2015

Mniej mówić, więcej słuchać, czyli sztuka prowadzenia dialogu

Uwielbiamy wypowiadać swoje zdanie, opinie.  Nie interesuje nas za to co druga strona ma do powiedzenia. Można powiedzieć, że nawet słuchamy, tylko już myślimy o ciętej ripoście, o tym, że zaraz powiemy coś dużo mądrzejszego. Nie zadajemy pytań, by naprawdę poznać drugiego człowieka, skąd się biorą jego przekonania i jego sposób widzenia świata.


Pamiętam pewne ćwiczenie na szkoleniu, kiedy w grupie najpierw 8 osobowej, potem 16 osobowej, mieliśmy za zadanie znaleźć rozwiązanie pewnego problemu. Temat nie jest tu istotny. Ciekawy był przebieg. Każda z tych części miała po 15-20 minut. Rozpoczęła się dyskusja, wszyscy wypowiadali swoje zdanie, jakie mają pomysły, co powinniśmy zrobić. Każdy z nas mógł się wypowiedzieć,  nawet o dziwo z rzadka sobie przerywaliśmy. Po prostu sielanka. Czyżby? Owszem zgodnie ze sztuką prowadzenia rozmów rozpoczęliśmy "grzecznością". Tak, stworzyliśmy bardzo przyjazne warunki do pracy :-) Dyskutowaliśmy. Z tą dyskusją trochę gorzej było przy większej grupie, jak nas dużo to trudno wtedy spokojnie prowadzić rozmowy. Ale to chyba każdy zna :-)
Jednak pod koniec ćwiczenia pierwszą refleksją jaka mi przyszła do głowy to to, że przez cały czas trwania ćwiczenia praktycznie nie zadaliśmy sobie żadnego pytania. Każdy z nas wypowiadał swoje zdanie, wyrażał opinie na temat pomysłów innych, ale nie przyszło nam do głowy zadać pytania 'dlaczego tak sądzisz?', 'skąd wnioskujesz, że to będzie najlepsze rozwiązanie?'.
Kubeł zimnej wody na głowę.
Przecież dbaliśmy o to, żeby każdy się wypowiedział, słuchaliśmy się nawzajem, nikt nikogo nie obrażał. Tak, mogliśmy być dumni. Z tego wszystkiego wyszło, że każdy z nas miał na celu poinformowanie o swoim pomyśle i jego obrona w przypadku krytyki.
Tylko nic wspólnego z dialogiem to nie miało.
Dialog to nie tylko zadawanie pytań i odpowiadanie na nie, dialog to też chęć zrozumienia co kieruje drugą osobą, jaki ma system wartości, empatia.


czwartek, 12 listopada 2015

Cierpliwość, czyli historia o diabelskiej sile

Zdolność spokojnego, długotrwałego znoszenia rzeczy przykrych, zdolność spokojnego wyczekiwania na coś lub dążenia do czegoś, nieustępliwość, niestrudzoność, konsekwencja. Oto przedstawiam Wam.... CIERPLIWOŚĆ.


To tyle jeżeli chodzi o definicje encyklopedyczne. Niby wszystko się zgadza. Tylko czy cierpliwość jest w ogóle możliwa w dzisiejszym świecie? I czy zawsze jest dla nas dobra? Czy to dobrze długotrwale znosić rzeczy przykre? Czy zawsze warto być cierpliwym?

Będzie więc o cierpliwości, trochę inaczej też :-)


Anielska cierpliwość wymaga piekielnej siły (Aleksander Kumor)


W pracy wymaga się od Ciebie natychmiastowych sukcesów (któż nie słyszał o "quick wins"), choć niby wszyscy wiedzą, że nie od razu Rzym zbudowano ;-) Ale jak to dobrze pochwalić się, że coś szybko nam się udało, przynajmniej tak się wydaje na pierwszy rzut oka, albo raporty i statystyki o tym mówią. Trudno nam uwierzyć, że w pewnych aspektach  po prostu i po ludzku trzeba dać czas na zmianę i cierpliwie poczekać na efekty, oczywiście przy założeniu, że cały czas działamy, a nie tylko siedzimy i czekamy. Tak, tu cierpliwość się sprawdza. Inaczej możemy nieźle się frustrować, że przecież tyle wysiłku włożonego, a tu rezultatów brak. Tyle, że to nie oznacza, że ich nie ma. One też potrzebują czasu, żeby wyjść na wierzch. I uwierz, wyjdą!
W pracy niestety często trzeba się jednak pokazać "sile wyższej". I zamiast skupić się na tym, żeby nie odwlekać rozpoczęcia działań, te rozwlekają się w nieskończoność, czas mija, bo trzeba omówić jeszcze to i tamto, a może jeszcze zrobić to inaczej. No i potem nie ma czasu na cierpliwość, bo faktycznie zrobiło się późno. Pewno wiele osób to zna. A tak a propos odwlekania to czytaliście wywiad z Josephem Ferrari w ostatnim numerze "Charakterów" (11/Listopad 2015) - Zaraz, potem, jutro? Rzecz o prokrastynacji i jak odwlekaniem szkodzimy sobie? Polecam.


poniedziałek, 2 listopada 2015

Nasze własne pomysły na szczęście i sens życia


Co mi daje szczęście w życiu? Co sprawia mi przyjemność? Jak już to wiem, to pojawia się pytanie czy to ma sens, czy coś co sprawia mi przyjemność nie jest stratą czasu. Przecież nasze życie to też drobne radości, niekoniecznie służące naszemu rozwojowi, po prostu dają nam chwilkę szczęścia.

 

Dajemy sobie przyzwolenie na to, żeby nie wszystko co robimy w naszym życiu miało jakiś głęboki sens. I słusznie. Poleżenie sobie od czasu do czasu brzuchem do góry i "nicnierobienie", pójście na lody, których smak przypomni nam najszczęśliwsze chwile z naszego dzieciństwa, albo po prostu, bo mamy na to ochotę, pogranie w pasjansa na kompie.... pozwólmy sobie na chwile luzu.

Jakiś czas temu czytałam wywiad, jaki Marcin Fabjański,  filozof, pisarz, trener, przeprowadził z Paulem Dolanem - profesorem London School of Economics, autorem książki "Happpiness by Design". Wywiad dotyczył uważności, poczucia tego co daje nam szczęście (całość możesz przeczytać tu: Coaching Focus "Oszczędzanie uwagi")

Mnie zaciekawił jeden z fragmentów wywiadu.
"Marcin Fabjański: Wyobraźmy sobie, że ktoś, na kim panu zależy, może członek pańskiej rodziny, całymi dniami ogląda telewizję, siedząc na kanapie i zagryzając tę rozrywkę czipsami. Mówi na dodatek, że tak wypełnia się sens jego życia. Arystoteles powiedziałby mu, że błądzi. Z tego, co pan mówi, wynika, że nie próbowałby pan zachęcać go do zmiany zwyczajów.
Paul Dolan: Jest nam trudno nie narzucać innym ludziom sposobów osiągania szczęścia. Sam ciągle wpadam w tę pułapkę w relacjach z moimi dziećmi. Nie mogę oceniać nikogo. Jeśli ten człowiek znalazł w czipsach i programach telewizyjnych harmonię, niech je czipsy i ogląda telewizję. Nie mamy podstaw, by komuś komunikować, że są jakieś czynności, które są bardziej właściwe i przynoszą więcej sensu. Nasze społeczeństwo wytwarza wiele opowieści na temat tego, co powinniśmy robić i co na pewno uczyni nas szczęśliwymi. Czasami te opowieści nie są spójne z serią doświadczeń odczuwanych jako szczęśliwe, czasem są. Ciekawe jest to, skąd te opowieści pochodzą i czy służą naszym najlepszym interesom."


sobota, 31 października 2015

Oswój stres

Czym jest ten potwór, który zwie się stresem? Dlaczego nie możemy przez niego spać? Czemu wbija nas dosłownie w podłogę, zaciska gardło i.... koniec! Stres nas zjadł! Dosłownie i w przenośni. A nasz stres apetyt to ma , i to jeszcze jaki! A czy tak musi być?

 



Wiele osób mówi, że potrzebuje szkolenia pod tytułem "Radzenie sobie ze stresem". Chcą wiedzieć jak walczyć ze spoconymi dłońmi, drążącym głosem czy czerwonymi plamami na szyi. Wszechobecny stres. Urósł do rangi problemu cywilizacyjnego. No tak, w dzisiejszych czasach stres goni stres, wymagania rosną, życie płynie coraz szybciej, a my nie nadążamy, więc się stresujemy, że nie dogonimy innych. Czeka nas zadanie, którego do tej pory nie robiliśmy? W sumie zwykła rzecz, ale potrafi nas sparaliżować. Nie, nie zrobię tego, nie potrafię, zbłaźnię się. No i jak to w przyrodzie nic nie ginie, tak i nasz stres, jak stary dobry przyjaciel, jest z nami na dobre i na złe.  Ok, może jest jakiś procent ludzi na tej planecie, którzy mają na wszystko wywalone, nic nie jest w stanie ich ruszyć. Może. Tak, potwór z Loch Ness podobno istnieje,  a Elvis też podobno żyje i był widziany ostatnio w Radomiu :-)

wtorek, 13 października 2015

Bałagan, czyli wszystko jest naprawdę w jak najlepszym porządku

Pewno dnia moja córka zadzwoniła do mnie w ciągu dnia i poprosiła, żebym w drodze z pracy kupiła jej nową książkę.     O, ucieszyłam się, moja córka prosi o książkę. Nareszcie. Trochę mniej tej radości było, jak dowiedziałam się o jaką książkę prosi. 


Był to "Bałagan, czyli Przewodnik po wypadkach i błędach" Keri Smith. Ci zaznajomieni z jej serią wiedzą, że to specyficzna książka. Ci co nie wiedzą, to 3. część z serii, którą rozpoczęła pozycja  "Zniszcz ten dziennik", nawet wydana dwukrotnie, bo wersji kieszonkowej jeszcze. Potem była "To nie książka", bo to sam czytelnik miał ją tworzyć i sam zdecydować, że jak nie książka, to co. No i teraz "Bałagan". Wiem, że są różne opinie na ich temat. Ja sama przez czas jakiś miałam wątpliwości czy jest w tym jakiś sens. "Zamysłem autorki dziennika, Keri Smith, było przede wszystkim zwrócenie uwagi na to, że wszystko, co nas otacza, ma swój niepowtarzalny charakter i wyłącznie od nas zależy, jak go wykorzystamy" - piszą o książce na stronie księgarni Matras. Ja mając 40 lat patrzę jednak na świat inaczej niż 10-12 latek, moja wyobraźnia nie ogarnia tego, ale może właśnie o to tu chodzi, nie o zawartość, tylko o cel, czyli o pobudzenie wyobraźni.

czwartek, 8 października 2015

Muszę, powinnam?..... CHCĘ... czyli moje plany na zimę 2016

Trochę mnie tu nie było, ale chciałam napisać coś specjalnego i inaczej. Poza tym moja córka 1,5 tygodnia temu złamała rękę, prawą niestety. I mimo, że jest ogromnie dzielna i samodzielna, w czym wprawia mnie w totalny zachwyt, to jednak trochę więcej czasu chcę jej poświęcić.


Nie martwcie się, jak zjedziecie niżej znajdziecie tekst po polsku :-)
Ponieważ jednak to co chce napisać mocno wiąże się z tym co przeżyłam na Słowacji to tekst będzie po słowacku. Z dedykacją dla wszystkich, którzy pomogli, po prostu byli.

S venovaním pre tých, ktorí pomáhali.
Bolo to v utorok večer, 25. februára 2014. Večerné lyžovanie. Ja a moja dcéra Dominika. Počas posledného zostupu som prevrátila,  lyza sa nerozopnúla, a koleno sa otocilo a bledý zadok :-( Nebudem pisať, čo sa neskôr stalo, pretože  to co sa stalo tu nie je významne. 

sobota, 26 września 2015

Brawo p. Janino! Czyli komu kibicuję w MasterChefie

Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego wpisu, a w szczególności słów "nigdy nie jest za późno, wszystko jest możliwe". Oglądam właśnie powtórkę MasterChefa i coraz bardziej jestem zauroczona p. Janiną.

 

Źródło: masterchef.tvn.pl

Pani Janino, kibicuję Pani z całego serca! Trzymam mocno kciuki!
Jestem pod ogromnym wrażeniem. I choć to wójt przyszedł do Pani, żeby wystąpiła Pani w programie (przynajmniej tak piszą), nie oglądała Pani wcześniej programu.... to jednak to miejsce jest dla Pani, to Pani biegun! Bije od Pani taka dobra pewność siebie (nie arogancja), mądrość i sympatia, że aż zachciało mi się oglądać jednak kolejną edycję MC.
Nie "złożyła Pani broni" na emeryturze, założyła gospodarstwo agroturystyczne i mam nieodparte wrażenie, że to nie tylko z potrzeby dorobienia pewno skromnej emerytury, ale z chęci, a raczej niechęci do siedzenia bezczynnie.  Tak trzymać!

Dobrze, że moja córka lubi MasterChefa, więc nie będzie kłótni o pilota :-)

Miłego weekendu.

Kasia



piątek, 25 września 2015

Odkryj, że biegun nosisz w sobie - zainspirowana książką Marka Kamińskiego

"To droga tworzy Ciebie, a nie ty drogę" - pisze Marek Kamiński. Tyle, że to właśnie Ty masz wpływ na to, jak ta droga będzie wyglądać, którą z nich pójdziesz, jaką Mapę przygotujesz i gdzie jest Twój biegun.

Morskie Oko, fot. Kiedy Spojrzę


O Marku Kamińskim chyba każdy słyszał, wielu ludzi go zna. Szukałam informacji o tym co p. Marek robi, jaki ma następny pomysł, jaka wyprawa. Cudowny człowiek z pasją i dużą siłą, żeby swoje marzenia urzeczywistniać. Któregoś dnia dostałam w nagrodę za przygotowanie Dnia Trenera książkę "Odkryj, że biegun nosisz w sobie". Oczywiście zostałam zaskoczona, że to nie książka o zdobywaniu biegunów przez p. Marka (choć trochę jednak tak), ale przez nas samych. Wiele książek już napisano o zarządzaniu przez cele, jak osiągać cele, jak planować działania. Ale jeszcze nigdy nie przeczytałam czegoś takiego. W bardzo interesujący sposób  Marek Kamiński przekonuje, że warto mieć marzenia, a jeszcze lepiej je spełniać. 

sobota, 19 września 2015

Zmieniamy się dla siebie czy widziały gały co brały

Któż z nas nie chce być kochany, lubiany. Chcemy, aby inni nas akceptowali. Zaczynamy się do nich dostosowywać, żeby tylko nas nie odrzucili. Wmawiamy sobie, że musimy się zmienić, bo nasze poglądy, styl ubierania się, muzyka, którą słuchamy mogą nie podobać się innym. Tylko za jaką cenę? Ile w nas zostaje nas samych? Jednak czy bycie sobą oznacza  niedokonywanie jakichkolwiek zmian?

 

 



"Przecież ja się nie wybielałem, przecież widziałaś jaki jestem". Można widzieć, ale można nie rozumieć co się widzi. Można być zaślepionym i zmanipulowanym podejściem  pod tytułem zaakceptuj_mnie_takiego _jakim_jestem. Przymykamy więc oczy nawet nie na pewne upodobania, drobiazgi, niedoskonałości, które są w drugim człowieku, choć to właśnie je powinniśmy akceptować. Przymykamy niestety oczy na podejście do nas, zachowania, które nas krzywdzą. "No ja po prostu taka jestem. Jeżeli tego nie akceptujesz to mnie nie kochasz". No tak, przecież mówił, że nie lubi sprzątać. No to przecież i chora zwlekę się z łóżka i ogarnę mieszkanie, a przy okazji zrobię śniadanie, obiad, kolację. Przecież ona tak ma, mówi prosto z mostu co myśli, a że robi to w taki sposób, że jest mi przykro, to nic, ona taka po prostu jest. Mój facet flirtuje z innymi kobietami przez internet. Nie, no przecież on już tak ma, robił to zawsze, zanim się spotkaliśmy, ale przecież on się z nimi nie spotyka, nie zdradza mnie. No tak, nie mam prawa się czepiać.
No i właśnie w ten sposób podejście, jak najbardziej słuszne, do akceptacji naszych niedoskonałości, kochania nie za coś, a pomimo czegoś, zostało totalnie wypaczone.

sobota, 12 września 2015

Głębia ostrości, czyli małe jest piękne.

 

Głębia ostrości to jedno z najciekawszych narzędzi w rękach fotografa. Pozwala ona skupić wzrok osoby oglądającej zdjęcie na konkretnym elemencie, które widać na zdjęciu, na które chcemy, żeby zwróciła uwagę. Zwłaszcza jeżeli mamy do czynienia z małą głębią ostrości, czyli widzimy tylko to co fotograf chciał uwidocznić, pokazać nam na pierwszym planie.


Jak to się wszystko dzieje? Przecież wydaje się nam, że w ten sposób nie postrzegamy na  co dzień naszego otoczenia. Tu się odzywa zaskakująca doskonałość naszego mózgu, jak i w tym przypadku również naszego wzroku. Nasz wzrok ustawia nam ostrość na coś znajdującego się w centrum naszej uwagi tak niby mimowolnie, automatycznie. Nie zwracamy po prostu na to uwagi. Żaden aparat fotograficzny, nawet ten z najwyższej półki (ceny oscylują już w setki tysięcy złotych), nie ustawi ostrości tak szybko jak to robi nasz wzrok. Nasz wzrok jest najlepszym "sprzętem" do robienia zdjęć. Żadna karta SD, nawet najbardziej pojemna (podobno to dzisiaj 512 GB), nigdy nie dorówna naszemu sercu, które przechowuje te najważniejsze momenty naszego życia. No dobrze, nasze serce wspólnie z naszym mózgiem :-).
A w sumie to nie o pojemność tu chodzi, tylko o to, że żadna karta SD nie dokona sama weryfikacji zdjęć i nie zostawi tych, z jakiś powodów w danym momencie, dla nas najistotniejszych. Nasze serce wspólnie z naszym umysłem robi to niejako z automatu, zostawia je w naszej pamięci, resztę "śmieci" usuwając od razu.

Fot. Kiedy Spojrzę (Kępa Potocka)

niedziela, 6 września 2015

Nie taki straszny błąd jak go malują

Popełniamy błąd. O matko jedyna, świat się wali, wszyscy zginiemy! Sztuka pod tytułem przegrywanie, porażka, pomyłki to jakby czarna magia, dosłownie i w przenośni. Boimy się błędów jak czegoś z czeluści piekielnych, jak i po prostu nie umiemy uwierzyć w to, że jest to część nas samych, nasze DNA.

  
Pamiętam zajęcia, które kiedyś mieliśmy z aktorem na temat improwizacji. Między innymi były ćwiczenia jak zachować się kiedy popełnimy błąd. Wszechobecny kult perfekcjonizmu spowodował, że z naszymi pomyłkami chowamy się w ciemny kąt, byle ich nikt nie dostrzegł, nikt nas nie ocenił.  A tu, wspomniany aktor mówi: „celebrujcie swoje błędy, pomyłki!”. Jak to? A tak to! Klaskaj jeżeli się pomylisz, skacz do góry radośnie jeżeli się pomyliłaś. Oswój swoją niedoskonałość! Ile radości i zabawy z tym było, mimo początkowego onieśmielenia. Śmiechu co nie miara, śmiechu z siebie samego.
Oswoić swoją niedoskonałość? Niby wszyscy znamy "człowiek uczy się na błędach", potrafimy na innych spojrzeć z wyrozumiałością, ale sami siebie traktujemy jak nauczyciel z naszych najgorszych koszmarów. Może dlatego, że jesteśmy przekonani, że jak się uczymy na błędach to już nie powinniśmy ich popełniać? A Samuell Beckett powiedział: „Nieważne. Spróbuj jeszcze raz. Ponieś porażkę trochę lepiej". Inną sprawą jest to, że bardziej niż cieszyć się tym co nam się udaje, długo dłużej rozwodzimy się nad naszymi błędami. A jeżeli już tak myślimy i myślimy o nich, to w naszej głowie one rosną i rosną, nieprawdaż?
Źródło: Demotywatory.net

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Nie czyń założeń

Założenia wynikają z naszych przekonań. Przekonania zaś budujemy od samego dzieciństwa. To co usłyszeliśmy, czego doświadczyliśmy budują w nas przekonania o otaczającym świecie, ale przede wszystkim o nas samych. Przekonanie to myśl, która automatycznie pojawia się w sytuacji, która nas spotkała, a myśl wpływa na emocje, które wtedy odczuwamy.


Niedawno prowadziłam szkolenie z udzielania/przyjmowania informacji zwrotnej. Bardzo ciekawe doświadczenie ;-) nie raz podczas tych paru godzin łapałam się na tym, że czynię założenia. W zasadzie każdy uczestnik to robił. Jak opowiadaliśmy sobie o swoich doświadczeniach związanych z informacją zwrotną, to często można było usłyszeć "Myślałam, że", Byłem przekonany, że", a jednak jak się okazywało po fakcie było inaczej, niż myśleliśmy.

Czynimy założenia, wynikające z naszych przekonań. A ponieważ każdy z nas chce być konsekwentny i żyć według swoich przekonań to sami wpadamy w zastawioną przez nas samych pułapkę :-) A dlaczego pułapkę? Nasze przekonania wpływają bowiem  na podejmowane przez nas decyzje, na to co wybieramy, jakie cele sobie stawiamy. Nasze przekonania mogą nas wspierać w naszych dążeniach, uskrzydlać, lecz mogą być naszym hamulcowym, mogą nas ograniczać. Zawsze powtarzałam, że nasze doświadczenia z przeszłości mocno determinują to jak zachowujemy się teraz, co myślimy, jak odczuwamy to co nas spotyka. Tylko może się okazać, że dokonaliśmy błędnej oceny sytuacji, która teraz nam się wydarzyła, bo nie potrafimy uwierzyć, że może być inaczej niż było do tej pory, inaczej niż myśleliśmy.

piątek, 28 sierpnia 2015

Zła kobieta jestem.

Zła kobieta jestem… ot,  chciałam gwiazdkę z nieba, chciałam być szczęśliwa, kochana, tak naprawdę, a nie deklaratywnie, pożądana…. No jak widać, zła kobieta jestem. 


Zewsząd słyszę „ uśmiechaj się”, „wszystko będzie dobrze, tylko się uśmiechaj”, „przecież tyle masz, o co ci chodzi”…. Jasne. Radio… słychać Urszulę… „nie zrozumie mnie ten kto nie jest sam”. 

Oczywiście wiele mam… tak już to słyszałam, że przecież zdrowi jesteśmy, mamy pracę, mamy mieszkanie… czego jeszcze brak???" A ja to cholerne 3-pokojowe mieszkanie oddałabym w 5 sekund i zamieszkała w kawalerce 25-metrowej z kimś, dla kogo byłabym najważniejsza na świecie.

I ja naprawdę cieszę się z tego co mam. Naprawdę, nie ma tu nic z sarkazmu. I nie mówię, o rzeczach materialnych. Choć kiedyś wydawało mi się, że to w pewnym stopniu będzie wyznacznik szczęścia i zadowolenia (dobrze płatna praca, mieszkanie, wakacje co rok za granicą).  
A ja naprawdę mam wiele. Mam cudowną Mamę, która daleko ale jest, interesuje się mną. I choć możemy nie zgadzać się we wszystkim, wiem, że mogę na nią liczyć. Mam córę, cudowną, cudowną, nieziemsko cudowną. Mogłabym zrobić listę spraw, rzeczy, które mi się udały, z których jestem mega zadowolona, które sprawiają mi satysfakcję….. może powinnam ją w końcu spisać na papierze, a nie tylko w swojej głowie….. Jest wiele takich rzeczy, małych i wielkich.

środa, 26 sierpnia 2015

Patrzenie na świat

Mam 19 lat. Wyjeżdżam z mojego rodzinnego miasta. Do Warszawy. Boję się, strach mi towarzyszy. Ale o tym strachu opowiem Wam kiedy indziej... to już inna historia na inne opowiadanie.


No i jestem w Warszawie. Oczywiście miasto 21 lat temu wyglądało inaczej. Wydawało mi sie brzydkie i nijakie. Niektórzy mówią, że nadal takie jest. Ja wtedy nie potrafiłam zobaczyć, spojrzeć inaczej, głębiej. Nie potrafiłam patrzeć, widzieć, dostrzegać piękno, zjawiskowość, wyjątkowość miejsc, które wtedy wydawały mi się brzydkie, przygnębiające, "jak tu ludzie mogą żyć". Wtedy wydawało mi się, że najlepszym miejscem będzie super nowoczesny biurowiec, powstające galerie handlowe,  że wszystko co nowoczesne jest najlepsze i najpiękniejsze. Zupełnie nie dostrzegałam, że brak w nich duszy. Patrzyłam na powłokę, zewnętrzną fasadę. Wszystko co wygładzone, wypolerowane, bez jednej ryski - to było moje marzenie......

niedziela, 23 sierpnia 2015

Stany niskich wód.


Media donoszą, że trwa sprzątanie Wisły. Niski poziom wód ukazał to, co rzeka skrywa pod swoją powierzchnią. 

 W sumie nie jest tak źle, a może już większość posprzątano. Gorzej sprawa wygląda na plażach, w szczególności tej przy Stadionie Narodowym. Pety, szkło... i dzieci latające boso po piasku. Dzieci mają prawo, w końcu po to jest plaża, zresztą dorośli też, tylko dlaczego dorośli - ci bezmyślni, nie potrafią po sobie posprzątać? Ale tyle razu już o tym dyskutowano, pisano.....
Notabene, kiedyś jechałam z kolegą do Olsztyna, zatrzymaliśmy się na postój, żeby zafajczyć. Tak, zdarza mi się użyć tej diabelskiej używki. Patrzę pod nogi.... miliony petów, jak mrówków! Ja nie wpisałam się w ten obowiązujący trend i grzecznie przeszłam 50 metrów do kosza na śmieci.
A już wkur... dostaję, jak widzę kierowcę wyrzucającego peta z samochodu wprost na ulicę. Nie no, przecież w najnowszych modelach super nowoczesnych aut  nie instalują czegoś takiego jak popielniczka, absolutnie nie. Biedni kierowcy, i co oni mają zarobić?

No ale wracając do tematu Wisły. Tylko w jednym miejscu (zdjęcie poniżej), gdzie pewno jeszcze niedawno było 2 metry wody najmniej, a ja dzisiaj stałam sucha nogą, trochę cuchnęło.


Fot. Kiedy spojrzę.

Prorocze słowa


Tak dzisiaj w klimacie Wiślanym. Wróciłam do domu po rowerowej wycieczce wzdłuż Wisły.
W TV jeden z moich ulubionych programów "Latający Klub Dwójki" i jeden z moich ulubionych kabaretów.
Oglądam i słyszę.... Słowa z marca 2015 ;-) "Błagam Cię pomóż coś, most spalony metro nie działa, jeszcze brakuje, żeby Wisła wyschła..." mówi "Ewa Kopacz" do "Tuska" (przewiń do 8:12 - 8:18)





sobota, 22 sierpnia 2015

Znaki.... wierzyć?

Któregoś pięknego lipcowego poranka zobaczyłam w sąsiednim samochodzie tę oto zawieszkę

Fot. Kiedy Spojrzę

Znak! Odważ się! Zrób to czego się boisz! Zrobiłam, bałam się porażki, że się zbłaźnię. Ale zrobiłam.