poniedziałek, 2 listopada 2015

Nasze własne pomysły na szczęście i sens życia


Co mi daje szczęście w życiu? Co sprawia mi przyjemność? Jak już to wiem, to pojawia się pytanie czy to ma sens, czy coś co sprawia mi przyjemność nie jest stratą czasu. Przecież nasze życie to też drobne radości, niekoniecznie służące naszemu rozwojowi, po prostu dają nam chwilkę szczęścia.

 

Dajemy sobie przyzwolenie na to, żeby nie wszystko co robimy w naszym życiu miało jakiś głęboki sens. I słusznie. Poleżenie sobie od czasu do czasu brzuchem do góry i "nicnierobienie", pójście na lody, których smak przypomni nam najszczęśliwsze chwile z naszego dzieciństwa, albo po prostu, bo mamy na to ochotę, pogranie w pasjansa na kompie.... pozwólmy sobie na chwile luzu.

Jakiś czas temu czytałam wywiad, jaki Marcin Fabjański,  filozof, pisarz, trener, przeprowadził z Paulem Dolanem - profesorem London School of Economics, autorem książki "Happpiness by Design". Wywiad dotyczył uważności, poczucia tego co daje nam szczęście (całość możesz przeczytać tu: Coaching Focus "Oszczędzanie uwagi")

Mnie zaciekawił jeden z fragmentów wywiadu.
"Marcin Fabjański: Wyobraźmy sobie, że ktoś, na kim panu zależy, może członek pańskiej rodziny, całymi dniami ogląda telewizję, siedząc na kanapie i zagryzając tę rozrywkę czipsami. Mówi na dodatek, że tak wypełnia się sens jego życia. Arystoteles powiedziałby mu, że błądzi. Z tego, co pan mówi, wynika, że nie próbowałby pan zachęcać go do zmiany zwyczajów.
Paul Dolan: Jest nam trudno nie narzucać innym ludziom sposobów osiągania szczęścia. Sam ciągle wpadam w tę pułapkę w relacjach z moimi dziećmi. Nie mogę oceniać nikogo. Jeśli ten człowiek znalazł w czipsach i programach telewizyjnych harmonię, niech je czipsy i ogląda telewizję. Nie mamy podstaw, by komuś komunikować, że są jakieś czynności, które są bardziej właściwe i przynoszą więcej sensu. Nasze społeczeństwo wytwarza wiele opowieści na temat tego, co powinniśmy robić i co na pewno uczyni nas szczęśliwymi. Czasami te opowieści nie są spójne z serią doświadczeń odczuwanych jako szczęśliwe, czasem są. Ciekawe jest to, skąd te opowieści pochodzą i czy służą naszym najlepszym interesom."




Jest nam trudno nie narzucać innym ludziom sposobów osiągania szczęścia.... no właśnie. Każdy z nas ma swoją receptę na szczęście. I oczywiście ta recepta jest jedyna, słuszna i najlepsza i my w najlepszej wierze "sprzedajemy" ją innym, bo to zapewni szczęście, zdrowie i bogactwo, no i miłość. Inni mówią nam jak powinniśmy żyć, mówią nam co mamy myśleć,  co robić, co da nam szczęście, a co nie. A jeżeli żyjemy inaczej, myślimy inaczej, niż ogólnie przyjęte tak zwane normy społeczne, to jesteśmy tymi błądzącymi, których trzeba nawrócić. Jedni oceniają drugich zgodnie z  systemem własnych wartości, norm, doświadczeń. Uważamy, że to co nam przyniosło szczęście, sukces, zadowolenie to innym też. Stosujemy kalkę z naszego sposobu na szczęście w życiu do innych.

Jak daleko sięgają granice kiedy możemy komuś coś nakazać, zakazać, albo chociaż sugerować w imię tego, że kochamy, że nam zależy? W relacji rodzic - dziecko teoretycznie jest to proste. Przecież dziecko ma obowiązek słuchać rodziców. I tu widzę ten uśmiech wszystkich rodziców, którzy już zetknęli się z dojrzewającą naturą swojego dziecka, które jak najbardziej ma swoje zdanie i je dobitnie wyraża. Niejeden już rodzic doświadczył tego już tego dużo wcześniej niż jego potomek osiągnął wiek z koncówką -naście. I nie mówię o fochach typu "nie, bo nie". Mówię o pytaniach: dlaczego? po co? jaki to ma sens?
Lubię jak moja córka w ten sposób próbuje wprowadzać swój pomysł na życie. Łatwo nie było się przyzwyczaić, że nie idzie ślepo za tym co jej Mamusia powie, ale wiem, że to uczy ją myślenia, uczy ją mieć swoje zdanie.  Tylko jednak rozmawiać z dzieckiem, które robi coś według nas bezsensownego. Celowo napisałam, według nas. Bo według naszego dziecka wcale bezsensowne nie jest. Patrząc na przykład podany w wywiadzie, gdyby moja córka stwierdziła, że leżenie przed telewizorem i jedzenie czipsów daje jej multum przyjemności i radości? Czy byłabym w stanie to zaakceptować? Jasne, że nie. Szczerze i uczciwie. Dostałabym szału, poczucia beznadziei, że tyle lat wychowania na porządnego człowieka poszło na marne. Tylko czy ciągłe powtarzanie jej, że to niezdrowe, bez sensu,  nie dające żadnej wartości w życiu, nierozwijające, dałoby jakiś efekt? Absolutnie nie ma takiej opcji. Tak to nie działa.
To co u mnie działa, to pokazanie przykładu, że można inaczej, ciekawiej spędzać czas. I nie tak wprost, bez zbędnego gadania. Wyciągam ją do robienia różnych rzeczy, które robimy razem. U mnie nie czipsy są grane jako największa przyjemność. Dominika dużo czasu spędza przy laptopie, telewizorze, telefonie. Nie przekonuję jej, że to zło wcielone, bo przecież to bardzo fajne i przydatne gadżety. Też je lubię. Chodzi o to, żeby było jeszcze coś oprócz nich, czyli tak zwana równowaga w przyrodzie.
To samo jest z czytaniem książek. Przestałam jej gadać, że warto czytać książki, bo pobudzają wyobraźnię, że rozwijają słownictwo, że dzięki książkom może przeżyć dużo przygód i takie tam blablabla. Ja po prostu wyszłam z książkami z sypialni, gdzie zazwyczaj przed snem czytałam, do dużego pokoju, gdzie Dominika może mnie z książką zobaczyć. I krok po kroku, bez zbędnego moralizatorstwa będę jej pokazywać, że książki to wielka frajda. Nie przekonywać, pokazywać. 

Tak już jest, rodzic przekazuje pewien system wartości, którym sam się kieruje. Pokazuje dziecku drogi. Tylko w pewnym momencie dziecko przestaje iść posłusznie za rodzicem, wtedy rolą rodzica jest, aby iść z dzieckiem obok, nawet tymi drogami, którymi nie chce się iść, aby koniec końców pozwolić mu iść własną drogą i tworzyć własny system wartości, własną historię, własne błędy, własne przekonania. I je zaakceptować, choćby były zupełnie inne od naszych.


Jeżeli jednak na siłę chcemy uszczęśliwiać swoich przyjaciół, brata, siostrę, partnera? Sęk w tym, że to co dla nas jest najlepsze, właściwe, moralne, wartościowe, dla innych takie nie jest. I tak po prawdzie, nic mi do tego. Nie jesteśmy od wychowywania dorosłych już ludzi. Oni już ukształtowali swój system wartości, tego co przynosi im szczęście. To jak ktoś chce żyć, co chce robić to jest jego i tylko jego sprawa. Może mi się coś podobać lub nie, ale wara od tego, żeby oceniać innych i jeszcze przekonywać, że żyją nie tak jak należy. Na tym polega wolność, wolność wyboru.


Jest tylko jedno ale, albo nawet i dwa. To prawo wolności działa tylko wtedy kiedy nie krzywdzimy innych. Jeżeli nie szanujemy innych, jeżeli ich okłamujemy, oszukujemy i mówimy, że prawo robić to co nam daje przyjemność i sens życia, to tylko przyklejamy ideologię, którą można zawsze i do wszystkiego przykleić. Jeżeli druga, zwłaszcza bliska Ci osoba, czuje się przez to  upokarzana, nieszczęśliwa, jeżeli to obniża poczucie jej własnej wartości, to pomyśl, czy to jest prawdziwa wolność wyboru. Czy czasem nie jest to zniewolenie niezależnością, w imię idei wolności robienia tego co sprawia nam przyjemność i nie patrzenia czy nie sprawiamy tym przykrości innym.
To drugie 'ale', wynika z tego, że zawsze chcemy, aby osoba, którą kochamy nie krzywdziła własnego siebie. Trudno nam wtedy powiedzieć sobie, że jeżeli chce to niech pali paczkę papierosów dziennie. Dorosły jest, to wie, że zwiększa ryzyko zachorowania na raka płuc. Niech je codzienne tą paczkę czipsów, a że potem utyje, to przecież jego sprawa, nie moja. To mu sprawia przyjemność. No fakt, ale przecież jeżeli kochamy to trudno to zaakceptować, pewnie to nawet niemożliwe.
Tylko przecież sami wiemy, że gadanie tu nic nie pomoże. Jeżeli ktoś sam nie dojdzie do tego, że coś co może na teraz jest przyjemnością, ale w dłuższej perspektywie jest zabójcze, mało wartościowe, nie dające szans na rozwój, to za chiny ludowe go nie przekonasz.... słowami. Tu potrzeba sprytu :-) Warto pokazać mu, że jest "inny świat", że jest w nim fajnie. Żeby miał poczucie, żeby zmianę zrobił na siebie, bo wtedy jest trwała (już Wam o tym pisałam we wpisie Zmieniamy się dla siebie, czy widziały gały co brały )

Przyjmij jednak do wiadomości fakt, że Twoja ukochana druga połówka, czy też brat, siostra może uwielbiać robić czasem ekstremalne rzeczy np. skakać na spadochronie, chodzić po Himalajach. I to, że nie jest to powszechnie uważane za bezpieczny sposób na życie, to absolutnie nie jest powód do tego, żeby nawet w imię miłości to zmieniać. To jest pasja, doceń to, że bliska Ci osoba ją ma i ją podziwiaj.

Za wszystkie nasze i innych szczęścia i przyjemności....  

Idę piec ciasto :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz