piątek, 28 sierpnia 2015

Zła kobieta jestem.

Zła kobieta jestem… ot,  chciałam gwiazdkę z nieba, chciałam być szczęśliwa, kochana, tak naprawdę, a nie deklaratywnie, pożądana…. No jak widać, zła kobieta jestem. 


Zewsząd słyszę „ uśmiechaj się”, „wszystko będzie dobrze, tylko się uśmiechaj”, „przecież tyle masz, o co ci chodzi”…. Jasne. Radio… słychać Urszulę… „nie zrozumie mnie ten kto nie jest sam”. 

Oczywiście wiele mam… tak już to słyszałam, że przecież zdrowi jesteśmy, mamy pracę, mamy mieszkanie… czego jeszcze brak???" A ja to cholerne 3-pokojowe mieszkanie oddałabym w 5 sekund i zamieszkała w kawalerce 25-metrowej z kimś, dla kogo byłabym najważniejsza na świecie.

I ja naprawdę cieszę się z tego co mam. Naprawdę, nie ma tu nic z sarkazmu. I nie mówię, o rzeczach materialnych. Choć kiedyś wydawało mi się, że to w pewnym stopniu będzie wyznacznik szczęścia i zadowolenia (dobrze płatna praca, mieszkanie, wakacje co rok za granicą).  
A ja naprawdę mam wiele. Mam cudowną Mamę, która daleko ale jest, interesuje się mną. I choć możemy nie zgadzać się we wszystkim, wiem, że mogę na nią liczyć. Mam córę, cudowną, cudowną, nieziemsko cudowną. Mogłabym zrobić listę spraw, rzeczy, które mi się udały, z których jestem mega zadowolona, które sprawiają mi satysfakcję….. może powinnam ją w końcu spisać na papierze, a nie tylko w swojej głowie….. Jest wiele takich rzeczy, małych i wielkich.



Ale to czego nie umiem (jeszcze) to cieszyć się z tego…… będąc sama. Przyznaję bez bicia. Chciałabym umieć, ale jeszcze nie potrafię. Kasia Wilk i Mezo śpiewają:
Chcę do jedynego miejsca na ziemi,
gdzie problemy przestają mieć znaczenie,
do objęć, które akceptują me słabości,
do nich pragnę, tylko do mej miłości.

Tak, akceptuję moje słabości. 

I dlatego właśnie nie zgadzam się na deprecjonowanie mojego smutku czy moich wątpliwości, czy w końcu kiedyś dotrę to tych ukochanych objęć. 

 

Po pierwsze.
Nie zgadzam się na deprecjonowanie mojego smutku, bo to też odczucie, uczucie, emocja. Mam do niej prawo. Bo co, ktoś mnie pokocha, bo będę wiecznie uśmiechnięta? No to ja kogoś takiego nie chcę. Jestem szczera wobec siebie i innych. Jestem radosna to się uśmiecham, jestem smutna to się nie uśmiecham. Niczego nie udaję. 


Po drugie.
No bo jest frajda z jeżdżenia rowerem samemu. Owszem, super, wiatr owiewa ci twarz, ta satysfakcja z przebytych kilometrów. Uwielbiam to. Mogę wtedy zatrzymać się w każdej chwili, kiedy tylko zobaczę coś ciekawego, i mogę zrobić swój "pstryk".
Ale jaka większa byłaby frajda jeździć z kimś, dzielić się na tu i teraz, co nam w duszy gra i w mięśniach.Śmiać się i jeszcze liczyć na to, że jak na asfalcie rypniesz na całą długość i zedrzesz łokieć do krwi,  to nie woda ci będzie przyjacielem do obmycia rany, ale jego/jej delikatny opatrunek… tak brzmi tandetnie, ale takie myśli się pojawiają w samotności, nic na to nie poradzę.

Kolega mi powiedział, że lubi w parkach rozrywki chodzić na atrakcje ekstremalne, ale nie sam. Samemu to już nie to, bo jak z kimś jest to może od razu podzielić się wrażeniami, RAZEM krzyczeć, RAZEM się śmiać i to jest w tym wszystkim najfajniejsze, dające największą radość.

Oczywiście są jeszcze znajomi, przyjaciele, z nimi też można przecież….. tylko jak w swoim najbliższym środowisku jest się jedynym po rozwodzie, jedynym niesparowanym, to nie jest to takie proste. Przynajmniej dla mnie. Ale, żeby nie było to staram się to przełamać. Sama organizuję wypady, daję znać znajomych, że chętnie pojadę w towarzystwie, no ale każdy ma swoje życie, rodzinę, dzieci, i jak mi pasuje to innym nie. Jak z kimś żyjesz to organizujesz jednak życie codzienne razem.

No tak to bywa. Koniec końców człowiek zostaje sam, jeżeli nie ma przy sobie tej jednej jedynej miłości, która opiekuje się, wybacza, daje wolność – jak mówiła o miłości siostra Chmielewska. Chcesz czy nie, jesteś na uboczu, tak jest … bez obarczania kogokolwiek winą, po prostu tak już jest.

Ok, z pewnych rzeczy jeszcze mogę cieszę się z córką, ale ona już powoli buduje swój własny świat, ona wyfrunie z gniazda prędzej czy później. Będę się cieszyć jeżeli raz na jakiś czas będzie chciała pogadać ze starą Matulą i będzie pamiętać o moich urodzinach, nie tylko na fejsie. I absolutnie nie mam prawa obarczać jej swoją samotnością. Nie, to nie jest jej problem. Nigdy nie usłyszy ode mnie jeżeli będzie chciała iść na spotkanie z przyjaciółmi czy randkę; "Córuniu, zostań w domu, bo taka sama tu siedzę". O niech mnie wszyscy świeci bronią. Tu raczej moja rola jest, żeby ona idąc w świat lubiła siebie, lubiła ze sobą przebywać, żeby swojego szczęścia nie uzależniała od tego czy będzie z kimś czy nie. Bo to, że ja potrzebuję kogoś to nie oznacza, że to jest jeden, jedyny i słuszny standard życiowy. Moja córka może swoje szczęście postrzegać inaczej, ważne, żeby wiedziała co to jest…. i żeby jej się udało to osiągnąć.



Monika Urlik śpiewa „Ja nie mówię, że to ma sens, ja nie twierdzę, że to na nic, ale życie tak trudne jest, że trzeba siły by sobie z nim radzić”.

 
Monika Urlik. "Nie wie nikt"

Życzcie mi dużo siły :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz