niedziela, 9 lipca 2017

Zamknięte drzwi.....


Przyszedł taki czas w życiu, dość niespodziewanie, kiedy zaczynam się zastanawiać co ja tutaj robię, po co ja tu jestem, dlaczego na swojej drodze spotykam ludzi, którzy są tylko na chwilę, a zaraz znikają.....


Wiem, że nikt nie odpowie mi dlaczego ........

Niestety złota księga życia daleko w górze, choć czasem zastanawiam się, czy ona w ogóle istnieje.
Przecież to my jesteśmy kowalami własnego losu, to my możemy decydować co robimy, powiemy, jak pokierujemy naszym życiem. Może Bóg wcale się w to nie wtrąca, tylko z góry obserwuje jak miotamy się, pędzimy, fruwamy ze szczęścia, upadamy. Wierzę, że się z nas nie śmieje, oby.
Choć jak obserwuje mnie, to ubaw pewno ma po pachy z tym co wyprawiam. Boże, zlituj się!!!!!
Może powtarza sobie pod nosem.... "a niech tam ludzie wierzą, że ich los jest zapisany w nieboskłonie, co mi tam, jak ma im to pomóc, to nie będę ich wyprowadzał z błędu".

A ja tu nie śpiąc nocami czy jadąc samochodem, biorąc kąpiel, rzucam błagalne "Boże... pomóź!!!".
Figa z makiem. Tylko odbija się jakiś głos jak mantrę powtarzając "Weź d.... w troki i sama coś zrób! Po to masz rozum, wolną wolę, tyle umiesz, to co nie poradzisz sobie???"

No to próbuję, pukając do zamkniętych drzwi......
Czy one się kiedykolwiek otworzą......
Czy dostanę szansę.....

Morze niewypowiedzianych słów gdzieś utknęły pomiędzy.....
Są teraz murem....

Już kiedyś pisałam, że anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły.... dlaczego sama muszę się to sprawdzać na własnej skórze......

Anielska cierpliwość wymaga też empatii, zrozumienia...
zrozumienia dlaczego nie teraz.....
zrouzmienia, że się tak dzieje......

Dlaczego te drzwi są nadal zamknięte......

Chciałam dobrze, chciałam okazać serce, okazałam je, dałam drugą szansę... i dostałam obuchem w łeb (z chęcią bym użyła tu wyrafinowanych wulgaryzmów, ale może dzieci będą czytać...). Myślałam, że jeżeli ja będę dobra, to ktoś tego nie wykorzysta... błąd.... błąd.... błąd... i płacę za to najwyższą cenę....


Akceptacja....
Może te drzwi pozostaną na zawsze zamknięte....
Nie, jeszcze nie teraz..... nie potrafię..... nadal wierzę........

"Zamknij już
Zmęczone swoje oczy
Mój anioł stróż
Opieką Cię otoczy

[...]
Widziałem tyle wchodów słońca
Nie uwierzę w noc bez końca
Widziałem tyle Ciebie, że nie boję się o siebie już...."


                                                            Paweł Domagała - Zamknij oczy

wtorek, 16 maja 2017

Co nas zmotywuje to nas wzmocni

Co nas zmotywuje to nas wzmocni. Tak można by sparafrazować popularne powiedzenie. Tylko co nas motywuje? Nie,  to nie to pytanie jest najtrudniejsze. Raczej, dlaczego jedna rzecz potrafi nas zmotywować, a inna nie. Dlaczego jedni działaja na nas motywująco a inni nie?

Motywacja ma charakter biologiczny. To właśnie biologia Twojego mózgu wpływa na to czy Ci się chce czy nie. To nie jest żadna mistyczna siła, metafizyka czy magia.  Nasz mózg potrzebuje intesywnych bodźców i krótkich celów. Potrzebuje odnosić sukcesy i otrzymywać nagrodę za podejmowany trud.


Adrenalina, Dopamina. Neuroprzekaźniki. Zazwyczaj słyszymy o motywacji w ujęciu psychologicznym. Jestem zmotywowany czy zdemotywowany. Czytamy rozważania o tym jak menedżer powinien zmotywować swojego Pracownika, jak Trener może zmotywować uczestnika szkolenia do aktywnej pracy. Tylko jakoś nigdy nie szkolimy (się)  jak działa przy tym nasz mózg, po to aby motywować dobrze, po to aby wkorzystywać naturalne, biologiczne funkcje naszego najlepszego przyjaciela.
Mózg lubi  z nami współpracować i kilka ważnych informacji może nam to ułatwić.
Co daje nam nagroda? Nagroda daje nam wyższy poziom dopaminy, a jeżeli na dodatek nagroda jest atrakcyjna, wzrasta poziom adrenaliny, a adrenalina to dodatkowa energia.... no i bardziej się nam chce. Współpracujmy z mózgiem, a osiągniemy o wiele lepsze efekty niż najbardziej wysublimowane psychologiczne sposoby, terapie, szkolenia, coaching razem wzięte.

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o motywacji w kontekście uczenia się, Nie raz spotykam się z pytaniem jak zmusić swoje dziecko, żeby chciało się uczyć, jak zmusić się uczenia nowej wiedzy, bo przecież to tak istotne w dzisiejszym, zmieniającym się świecie.
Zmusić??? No tak, siła w cenie.....
Tylko my wtedy kopiemy się z biologią, z którą sorry ale nie mamy szans wygrać, choćbyśmy chcieli i stawali na głowie, urządzali wielkie burze mózgów, kickoffy, warsztaty na najwyższym poziomie zarządzania i takie tam strategiczne steerco. Mózg jest sprytniejszy od korporacyjnych sposobów dyskusji i nie ma co się na to zżymać. Za to znów powtórzę, współpracuj z nim.

Po pierwsze, aby się uczyć nasz mózg musi mieć zapewniony podstawowy poziom bezpieczeństwa (pamiętacie piramidę Maslowa? Jeżeli nie, to zapraszam do dr Google, nie będę wam tu podpowiadać :-))
Co to oznacza w praktyce? Zjedz śniadanie. Ucz się najedzony. Podczas nauki mózg wydziela  grelinę - hormon uwalniający się podczas pracy żołądka, który opróżnia się w trakcie wysiłku umysłowego. Co więcej, obecność greliny odpowiada za tworzenie się nowych połączeń, czyli uczysz się więcej i lepiej, a to zmotywuje Cię jeszcze bardziej.
A żeby jeszcze bardziej wykorzystać nasz mega inteligentny mózg przegryź zieloną paprykę, marchewkę, dodawaj do posiłków tymianek, mniszek lekarski, miętę pieprzową, rumianek, oregano. One zawierają w sobie luteolinę, która odpowiada za procesy pamięci, nie pozwala się przegrzać się mózgowi, czasza nie dymi ;-) no bo jak mamy zadabać o to, aby nam się chciało jeżeli jesteśmy zmęczeni i mamy dość. Co jest jednak najczęściej na przerwie kawowej podczas szkolenia?..... wszechobecne ciasteczka..... hmmmm, chyba czas zmienić zwyczaje......

Drugą ważną rzeczą jest... życiodajna woda. Ona też dodaje naszej motywacji do nauki życie. Nasz mózg jest w 80% zbudowany z wody. Co się dzieje kiedy nie pijemy jej wystarczająco dużo? Spada wtedy szybkość przewodzenia impulsów nerwowych, a zatem jakość myślenia, uczenia się. I choćbyśmy uczyli się, robili rzeczy, które kochamy, które sprawiają nam mega dużo przyjemności dopada nas w końcu zmęczenie, a dalej zniechęcenie. Nasz mózg usycha, a co za tym idzie, nasza motywacja kurczy się jak usychające kwiaty. Już nasze ulubione rzeczy nie będą nam się tak dobrze kojarzyć, już raczej z wysiłkiem i zniechęceniem.
Czy wiesz, że godzina pracy w biurowcu (czyli dotyczy to głównie osób pracujących w korporacjach) pozbawia sie 1/2 litra wody?

NO i jeszcze coś o oleju w głowie. Chcesz aby Twoja motywacja działała jak dobrze naoliwiony mechanizm? Zadbaj o nienasycone kwasy tłuszczowe omega-3.

Zapewne dużo słyszeliście o tym jak ważna jest aktywnośc fizyzczna, że trzeba dbać o zdrowie, uprawiać sport, ruszać się, żeby polepszyć jakość życia i żyć dłużej. Aktywność fizyczna jest też nie do przecenienia  w procesach motywacji. Powoduje wzrost połączeń nerwowych.
Jak sie czujesz po wysiłku fizycznym, bieganiu, zumbie, fitnesie, przejechaniu 20 km na rowerze? Zmęczony? Pewnie tak. Pełen energii? Nowe siły wstępują? Pewnie tak. Na początku czuje się większe zmęczenie, niż już po jakim czasie regularnego uprawiania sportu. Wynika to oczywiście ze sprawniejszych mięśni, lepszej wydolności oddechowej, ale wynika to też z tego, że hipokamp, czyli mózgowa struktura regulująca procesy tworzenia i przywoływania wpsomnień potrzebuje kilku miesięcy, aby się powiększy. Hipokamp to niewielka część mózgu o kształcie konika morskiego, której zadaniem jest zapamiętywanie nowych i najważniejszych dla nas informacji i zdarzeń. To właśnie to, wyłapanie przez hipokamp, jest warunkiem nauczenia się czegoś nowego, przyswojenia nowej wiedzy. W hipokampie powstają nowe neurony, ale tylko wtedy kiedy dana informacja zostanie uznana przez nasz mózg za coś ciekawego, nowego czy ważnego. A tak to działa, że bez pobudzenia emocji hipokamp nie uczy się. On zapamięta tylko wtedy kiedy tego zechce.
Dwie prace badawacze z 2010 roku, których autorką jest Laury Chaddock z Uniwersytetu Stanu Illinois wykazały, że aktywne fizycznie dzieci mają znacznie lepsze wyniki w testach pamięciowych oraz dużo bardziej rozbudowany hipokamp.  A im większy hipokamp to większe skupienie i podzielność uwagi.


Chcesz zmotywować siebie, swojego pracownika, dziecko? Daj sobie/mu czas wolny, aby wyżyć się w sporcie, zadbaj o odpowiednią nagrodę, daj szklankę wodę. Nie rób mu Testów z samego rana, zjedz najpierw śniadanie. Smacznego!



poniedziałek, 30 maja 2016

Musisz mi zaufać, czyli to co nas hamuje, żeby zaufać

Czy wyobrażasz sobie, że Czarna Inez może Cię czegoś nauczyć? Że zabawa w piratów odkryje przed Tobą nowe podejście do zaufania? Nie? A jednak :) Dlatego życie jest takie zaskakujące i ciekawe.

Czasem zdarza się, że w ciągu kilku minut ktos potrafi Ci zmienić punkt widzenia o 180 stopni. Oczywiście do tych "kilku minut", czyli punktu kulminacyjnego, wiedzie droga, która trwa o wiele dłużej. U mnie to było 2 godziny.
Przechadzałam się pomiędzy salami, gdzie w najlepsze trwała zabawa. Tak, całkiem poważni, dorośli ludzi bawili się jak dzieci w planszówki. Dotarłam tam, gdzie królowała Czarna Inez, czyli gra o zaufaniu, współpracy, komunikacji. Zdobywanie wysp, piraci, odkrywcy, kartograf sprzedający mapy. Dzialo się. Jak to zwykle bywa podczas podróży czychają na nas ciekawe przygody, ale też i pułapki. Miałam zostać tylko na chwilę, żeby iść dalej do kolejnej sali, ale coś przyciągnęło moją uwagę. Zobaczyłam jak prosta gra wywołuje relacje, które codziennie obserwuję w pracy, jak i w życiu prywatnym. Zobaczyłam co się dzieje w grupie gdy dochodzi do głosu nieufność, kombinowanie pod  tytułem "ja myślę, że wiem co oni myślą", "oni na pewno coś kombinują". Byłam obserwatorem, mogłam z boku przyjrzeć się temu co się dzieje, gdy ktoś rzuci ziarenko niepewności co do intencji drugiej osoby i jak to działa na zaufanie, a co za tym idzie współpracę.

Byłam strasznie ciekawa jak to wszystko podsumuje nasz Trener. Usłyszałam "Wyobraźcie sobie, że macie ruszyć samochodem z zaciągniętym ręcznym hamulcem". Hmmm, nie od dziś wiadomo, że metafory to silne narzędzie trenerskie. Dla tych, dla których samochody to czarna magia, tak, da sie ruszyć, ale zatrzesz silnik, spalisz klocki hamulcowe, i jeszcze parę innych rzeczy będzie wymagało bardzo drogiej w skutkach wizyty w warsztacie samochodowym.

No dobra ale co to ma wspólnego w zaufaniem?

Jeżeli chcesz zbudować, odzyskać zaufanie na "zaciągniętym ręcznym hamulcu" to będzie Cie to kosztować wiele wysiłku, ale na końcu może się okazać, albo nawet więcej, jest to bardzo prawdopodobne, że efektu nie będzie. To o co trzeba w pierwszej kolejności zadbać to odpuszczenie hamulca. Wtedy nasze auto pod tytułem zaufanie ruszy płynnie i pojedzie tam gdzie będziem chcieli.

Na naszym spotkaniu Trener odniósł to do współpracy w korporacji, gdzie zaufanie jest jednym z najważniejszych czynników, od którch zależy dobra współpraca i zaangażowanie. Ale tak naprawdę to nie tylko w życiu zawodowym tak to działa.
Tak samo jest w przyjaźni, w miłości.


Jeżeli zdradziłeś przyjaciela, albo przynjamniej on ma podejrzenia, że nie całkiem fair byłeś wobec niego słowa "Musisz mi zaufać" tylko jeszcze bardziej będą zaciskały linkę naszego ręcznego hamulca. "Zaufaj mi, jesteśmy przecież przyjaciółmi, to przecież zobowiązuje", "jak możesz mi nie ufać"....czy czasem nie wzbudzisz jeszcze większego braku zaufania? W naszych głowach do głosu dochodzi wtedy Czarna Inez, która broni nas przed kłamstwami, poczuciem poniżenia, poczuciem wykorzystania. Bardzo chcemy ją mieć, z nią czujemy się pewniejsi, żaden Pirat nam nie straszny. Czarna Inez to taka tarcza, od ktorej odbija się wszystko co próbuje do nas dotrzeć. Ale Czarna Inez nie robi niczego za darmo. Prędzej czy później odbierze swoją zapłatę. Jak? Utratą przyjaciół, strachem przed kolejnym związkiem, graniem w pracy tylko do swojej bramki, no bo przecież zaufanie, współpraca się nie opłaca, bo każdy dba tylko o swój interes. Czarna Inez zabiera nam wiarę w nas samych.
Brak zaufania. To jest właśnie cena, którą płacimy Czarnej Inez za ochronę nas przed.... nami samymi.

Czasem Czarna Inez się przydaje, nie przeczę, ale warto zwrócić się przede wszystkim do jej przeciwieństwa. W zderzeniu Zaufania i Nieufności warto, żeby nasz Przyjaciel poznał nasze myśli, uczucia, ważne, żebyśmy my poznali jego myśli, co czuje, co się stało, a może to jednak wyglądało inaczejniż myśleliśmy. Rozmowa, czyli przeciwieństwo Czarnej Inez,  potrafi zdziałać cuda. Każdy z nas może poczuć jak z każdą upływającą minutą szczerej rozmowy  powoli zwalniamy nasz hamulec ręczny, a auto zaczyna ruszać w kierunku zaufania. Nie bez znaczenia jest tu, że ten hamulec jest ręczny. Bo to w naszych rękach jest odpowiedzialność, bo to w naszych rękach jest decyzja, czy chcemy ze sobą rozmawiać, czy chcemy działać razem. Tu nie działa żaden automat.

Wskazana jest również cierpliwość (o tym, że wymaga diabelskiej siły pisałam tu http://kiedyspojrze2.blogspot.com/2015/11/cierpliwosc-czyli-historia-o.html). Ja wiem, że są samochody, które potrafią rozpędzać się do 'setki" w kilka sekund. Jednak każdy przeciętny czterokołowiec potrzebuje trochę więcej czasu. I tak samo jest z ponownym zaufaniem, kiedy kogoś zawiedliśmy. Drobnymi krokami pokazujemy, że owszem zdarzył sie nam błąd, ale wyciągnęlismy wnioski, wiemy już czego nie robić. I tak milimetr po milimetrze zwalniamy hamulec. Słowem, gestem, dobrym uczynkiem, okazaną pomocą, szacunkiem, cierpliwie i konsekwetnie. I wtedy nasze wspólne auto powoli, ale jednak do przodu ruszy z miejsca.

Pamiętajmy tylko, że niewiele też wystarczy, żeby ręka znów poszybowała w górę zaciągając hamulec i zatrzymując nas w miejscu.

Nie wiem jak to jest ale jeżeli chodzi o teksty o zaufaniu to oni do mnie przemawiają najbardziej (Mor W.A. - Kredyt zaufania)



Chcesz więcej wiedzieć o grach szkoleniach. Zajrzyj między innymi tu www.gry.mindlab.pl



poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Twarzą w twarz, czyli jak neurony lustrzane pomagają się nam uczyć


Skąd bierze się przekonanie, że uczenie się przez przykład jest jednym z najlepszych sposób rozwoju swoich umiejętności? Czemu czytanie czy słuchanie nie uczy nas tak jak obserwowanie innych? Efekt lustra... warto więc dawać przykład... i brać też.


Od jakiegoś czasu interesuję się pracą mózgu w procesie uczenia się. Efekt lustra, temat mi znany wcześniej, ale nie miałam pojęcia, że efekt ten ma podłoże fizjologiczne, a nie psychologiczne. Mowa o neuronach lustrzanych. "Neurony lustrzane pozwalają nam pojąć umysły innych nie poprzez koncepcyjne rozumowanie, ale za pomocą bezpośredniej symulacji, poprzez odczuwanie, nie przez myślenie" pisze Marc Bekoff w książce "O zakochanych psach i zazdrosnych małpach. Emocjonalne życie zwierząt".

Fot. Kasia Aniszewska (Łazienki Królewskie)


Neurony lustrzane odkryli pod koniec lat 80. XX wieku dwaj włoscy neurofizjologowie Giacomo Rizzolati i Vittorio Gallese. Neurony te to komórki ruchowe, które aktywują się wskutek ruchu  innej osoby". Zauważyliście, że podświadomie "naśladujemy" innych, spowalniamy naszą mowę, gdy nasz rozmówca się jąka, gdy ktoś  krzyżuje ręce na piersi, my zwykle  bezwiednie robimy to samo. Każdy wie jak zaraźliwe jest drapanie się, kaszel czy ziewanie :-)
Susan Pinker (autorka "Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą uczynić nas zdrowszymi i mądrzejszymi") mówi, że "tutaj kryje się neuronowy mechanizm odpowiedzialny za wszystkie formy podświadomego "zarażania się" - od odruchowego wzdrygania, gdy widzimy, że ktoś zaraz otrzyma cios, po mimowolne naprężani mięśni ręki przez tenisisty obserwującego, jak inny gracz przygotowuje się do odbicia piłeczki"

Co się więc dzieje kiedy obserwujemy Trenera, Mentora, kolegę w pracy, swojego Kierownika przy wykonywaniu ćwiczeń czy też codziennych czynności? Naśladujemy mimowolnie, przynajmniej na początku, to co widzimy. Powtarzamy czynności w taki  sposób, w jaki właśnie zaobserwowaliśmy.
Neurony lustrzane nie tylko pomagają wyobrazić sobie, jak to jest, ale dosłownie pozwalają doświadczyć tego czego doświadcza druga osoba. Nasz mózg w zadziwiający sposób  ćwiczy to zachowanie. To tak jak z dzieckiem, które  szybciej nauczy się jeździć na rowerze, gdy przedtem zobaczy, jak to robią inni. Moc nie do przeceniania! To nawet więcej niż doświadczanie.  Przekonuje o tym Jac Jakubowski  (psycholog, coach i super­wizor Pol­skiego Towa­rzy­stwa Psychologicz­nego).w jednym ze swoich artykułów, kiedy opisuje jak neurony lustrzane działają na sali szkoleniowej: "Mówimy, że uczymy się przez doświadczenie. Często machinalnie to „doświadczenie” utożsamiamy z aktywnym działaniem, uczestnictwem w jakiejś grze, akcji, a przynajmniej z osobistą wypowiedzią, komentarzem, ekspresją emocji. Jednak z perspektywy przytoczonego cytatu, równie ważna jest „jakość współbrzmienia”, sztuka „neurobiologicznego rezonansu”. Sądzę, że o tym właśnie myślimy, kiedy mówimy, że istotą warsztatu jest uczenie się od siebie nawzajem. Kiedy odbieram Twoje uczucia, z uwagą przyjmuję Twój punkt widzenia, obserwuję aktywnie Twoje zachowanie, inspiruję się Twoim sposobem opisu czy analizy, słucham Twojej narracji, mój system związany z wyobrażaniem i planowaniem już czegoś się nauczył."
Patrząc na to w ten sposób działanie neuronów lustrzanych to  duża odpowiedzialność nas wszystkich, bo to "zarażanie" działa też w drugą stronę. Jeżeli sam jako Kierownik, olewam pracę, robię na pół gwizdka, byle jak wykonuję swoje zadania, to właśnie to widzą wszyscy, którzy mnie otaczają i obserwują, moi pracownicy, moi koledzy i koleżanki. A to, przyznajcie, marny przykład do naśladowania.

Nie od dziś wiadomo, że towarzystwo innych ludzi jest korzystne dla człowieka. Życie w pojedynkę, bez przyjaciół  jest bardzo ciężkie. Więzi towarzyskie, zarówno te bliższe, jak  i te dalsze spełniają swoje ważne funkcje. Te bezpośrednie, zwłaszcza, jeżeli chodzi o przyjaciół, mają ogromne znaczenie w wzmacnianiu naszej odporności. I nie ma w tym nic magicznego :) Jak dowodzi Susan Pinker we wspomnianej wyżej książce "właściwe kontakty społeczne dają organizmowi sygnał do wytwarzania większej ilości endogennych opioidów, działających miejscowo środków przeciwbólowych, a także do zmniejszenia produkcji hormonów (darenaliny, noraderanaliny, kortykosteroidów), których wytwarzanie często jest destrukcyjną odpowiedzią na bezpośrednie stresory". Te dalsze relacje są znów bardzo pomocne, gdy potrzebujemy czegoś konkretnego, na przykład kiedy szukamy pracy. Po prostu znajomi znajomych, rodzina naszych przyjaciół są powiązani z różnymi środowiskami, co zwielokrotnia szanse na znalezienie tego czego potrzebujemy, czyli w tym przypadku pracy.

Te procesy odzwierciedlają się również  kiedy uczymy się  i rozwijamy swoje umiejętności.
Najlepsze wyniki uczenia się mamy kiedy uczymy się od innych, których mam w swoim najbliższym otoczeniu, czy to na sali szkoleniowej, czy w swoich dziale w pracy lub we wspólnocie, grupie gdzie realizujemy swoje pasje. Daje nam to poczucie przynależności, a co za tym poczucie bezpieczeństwa. Mamy wokół siebie ludzi, którym ufamy. Wtedy to właśnie, uczenie wychodzi nam najlepiej. .

Jednocześnie warto korzystać z szerszej perspektywy, brać udział w różnego rodzaju otwartych spotkaniach, konferencjach, by poszukiwać  inspiracji, nowych doświadczeń. Dzięki temu poznajemy nie tyle osobiście ciekawych ludzi, co ich pomysły, osiągnięcia. I to właśnie jest źródło, z którego czerpiemy dla siebie, "zarażamy się" od nich najlepszymi dla nas wzorcami.

Jest jeden, bardzo istotny warunek działania neuronów lustrzanych. Neurony działają jeżeli to czego się uczymy jest dla nas ważne. W tym czego się uczymy widzimy korzyść dla nas, coś jest naszą pasją, chcemy być częścią grupy. Nasz mózg jest po prostu sprytny. Nie zawraca sobie i nam głowy, nie ćwiczy, kiedy czegoś nie lubimy, jeżeli ktoś nas zmusza do nauki czegoś co nie sprawia nam frajdy. Wtedy neurony lustrzane robią sobie drzemkę ;-)

Polecam, obejrzyjcie znakomity wykład Marka Kaczmarka "Neurony lustrzane - umysły bez granic"


I jeden znakomity cytat "Gdybyśmy mieli mózgi na tyle proste, żebyśmy byli w stanie je poznać, to bylibyśmy na tyle głupi, że nie dalibyśmy rady." ;-)

poniedziałek, 29 lutego 2016

Instynkt, uczucia, rozum.... boimy się zmiany?


Pustka w głowie, pustka w życiu... codziennie wstajesz o tej samej godzinie, wykonujesz co dzień te same czynności, o tej samej godzinie wyjeżdżasz do pracy i potem wracasz do domu. W tej rutynie czujemy się bezpiecznie, wiemy co będzie za chwilę, wieczorem, jutro. Człowiek potrzebuje w swoim życiu stabilności. Co jednak jak rutyna zamienia się w marazm, jak zaczyna nam doskwierać?


Jedyną pewną rzeczą, która się nie zmienia jest to, że wszytko się zmienia. W pewnym sensie nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. Ta zmiana umyka nam, niejako dzieje się gdzieś obok. My myślimy, że nic się nie dzieje, wszystko po staremu, a przecież świat wokół się zmienił. Ba, i my się zmieniliśmy. I tak nie całkiem świadomie jesteśmy w toku zmian. Czy chcemy tego? Przecież zmiana oznacza, ze nie będzie już tak jak jest teraz. I czy jest źle czy jest dobrze, to nieważne, lubimy to co znamy. Potrzebujemy czegoś stałego w naszym życiu.

Dlaczego więc zaczynamy odczuwać jakiś niepokój, znudzenie kiedy teoretycznie jest tak cudownie stabilnie?
Zadaj sobie w pierwszej kolejności pytanie czy to co masz i to co się nie zmienia jest tym czego pragnąłeś? Czy to co osiągnąłeś jest  Twoim celem?
Wszystko zależy jaka była moja motywacja do pozostania tu gdzie jesteś. Ludzie nie boją się zmian, boją się tego co będzie jak  już zmiana się dokona. Nie boisz się ciemności, tylko tego co w niej jest. Nie boisz się, ze ktoś od Ciebie odejdzie, boisz się tego jak Twoje życie będzie wyglądało bez niego, bez niej. Nie boisz się wysokości, boisz się z niej spaść.

Zdarza się jednak niejednokrotnie, że decydujemy się na zmianę, na zrobienie kroku do przodu nie z powodu tego, że tak naprawdę tego chcemy, tylko.... ze strachu. Bo co będzie jak nie podejmę tej pracy i innej nie znajdę? Bo co będzie jak nikogo innego już nie spotkam i zostanę sama? Motywuje nas wtedy nie chęć zmiany, wejścia w coś co kochamy, co na fascynuje, tylko kieruje nami strach.

I jesteśmy tu gdzie nie chcemy być, robimy to czego nie lubimy robić, żyjemy w związku z kimś, z kim tak naprawdę nie chcemy być.... bo się boimy. Oczywiście idealnie potrafimy racjonalizować tego powody. Bo brak pieniędzy, bo jestem odpowiedzialny, bo nie mogę jej zostawić, bo jak już się zdecydowałem to trzeba się tego trzymać i tak dalej..... I tak sami siebie potrafimy doskonale przekonać, że to co zrobiliśmy, lub nie, to najlepsze co mogliśmy zrobić.

Ok, jak już sobie wszystko zracjonalizowałeś i podjąłeś decyzję (brak działania to też jest decyzja) zadaj sobie teraz pytanie, co ja z tym zrobię, żeby być szczęśliwym? Bo to jedno mogę Ci zagwarantować. Tu nie działa "jakoś to będzie, ułoży się samo". Sorki, taki life. Ten wielki  strach podpowiada nam, że zmiana to również skutki, które nam nie zawsze się spodobają, ba, nie spodobają się bliskim nam osobom, które te zmiany dotyczą. Tylko czy to może nas usprawiedliwiać przed tym, żeby nic nie zrobić?







Życie jest jak jeżdżenie rowerem, żeby utrzymać równowagę trzeba cały czas być w ruchu - Albert Einstein



Bądź sam ze sobą i z Twoimi bliskimi szczery i uczciwy. Nie szukaj wymówek, bo zmiana zawsze zaczyna się od Ciebie.  A my często tkwimy wciąż w tym samym miejscu oskarżając rzeczywistość, złych ludzi, pech, przełożonych, swoich partnerów o to, że coś nam w życiu nie wyszło, że nie jesteśmy szczęśliwi. Mam dla Ciebie wiadomość.... jesteś jeszcze Ty, zwłaszcza Ty. To od Ciebie zależy co z tym zrobisz. To do Ciebie zależy czy zaakceptujesz swoje życie i to gdzie jesteś i z kim jesteś. To od Ciebie zależy czy będziesz chciał coś zmienić. To TY, nikt inny. Bierzesz na siebie odpowiedzialność, ale i wielką frajdę w byciu sterem, żeglarzem, okrętem. Nie lubimy jak ktoś do czegoś nas zmusza? Oj nie lubimy. I słusznie. Lepiej jest, jeżeli jesteśmy sami do czegoś przekonani. Wyrzucamy ze swojego słownika słowo MUSISZ, POWINIENEŚ (pisałam o tym tutaj http://kiedyspojrze2.blogspot.com/2015/10/musze-powinnam-chce-czyli-moje-plany-na.html).


Jak moja córka powtarza "Mamo nie chce mi się iść do szkoły" jaka pierwsza odpowiedź nasuwa się? "MUSISZ iść do szkoły". Nieprawdaż? I w zasadzie jest to prawda. Ale ja unikam tej odpowiedzi. Zadaję jej pytania. "Dlaczego Ci się nie chce? Może jednak jest coś fajnego w tej szkole? A może się zamienimy: ja do szkoły, a Ty do pracy?" :-) Tu nie chodzi, o to, żeby już teraz odpowiedziała, ale dać jej szansę na zastanowienie się, żeby w pamięć nie wryło się jej to MUSISZ, bo później będzie jej to mantra życiowa. Chciałabym, aby umiała zastanawiać się, ok idę do pracy, podjęłam się jej, podjęłam zobowiązanie. A jeżeli któregoś razu stanie przed lutrem rano i pomyśli, że czas na zmianę, to nie będzie się tego bała.

Wiecie jak działa mózg  w sytuacji stresu, strachu? W dużym uproszczeniu nasz mózg składa się z trzech części: mózg gadzi (ten odpowiedzialny za instynkty), mózg limbiczny, który steruje naszymi emocjami i uczuciami (tak, to nie serce tylko to mózg :-) ), trzecia część odpowiedzialna za analizę sytuacji, taka racjonalna część nas. Kiedy coś nas przestraszy, kiedy zaczynamy się czegoś bać, część limbiczna i analityczna przestaje działać. W akcji jest tylko mózg gadzi. To on nam podpowiada, zostań i się nie ruszaj, albo uciekaj. Instynkt. Jesteśmy tylko w stanie wtedy nastawić się na przetrwanie. Nie jesteśmy w stanie racjonalnie myśleć, analizować, brak uczuć wyższego rzędu. To nasza fizjologia, tak zostaliśmy stworzeni. Z tym nic nie zrobimy. To co możemy zrobić to znaleźć sposób jak włączyć z powrotem pozostałe dwie części naszego mózgu. Ode mnie podpowiedź... dużo oddechu, głębokiego, spokojnego oddechu. W tej sposób dotleniamy nasz mózg i go reaktywujemy. Na dłuższą metę sprawdza się spokój i opanowanie, żadnych gwałtownych ruchów. Nie raz pewno słyszałaś, nie podejmuj decyzji w stanie dużych emocji. Dokładnie tak jest. Dużo spokoju i dużo oddechu, włączają się nam uczucia, które są potrzebne. Jeżeli pozwolimy też na to, że włączy się nam racjonalna część mózgu i przeanalizujemy wszystkie za i przeciw, wyjdzie to nam tylko na dobre. Jeżeli więc czujesz, ze stoisz w miejscu, że czegoś ci brak, a jednocześnie z jakiegokolwiek powodu się boisz, weź głęboki oddech, daj dojść do głosu swoim uczuciom, a potem daj sobie również czas, aby pomyśleć co zrobić. I zrób wszystko, aby być szczęśliwym i żeby szczęśliwi byli Twoi bliscy.

I jeszcze nutka na dziś....




niedziela, 31 stycznia 2016

Uważność.... słuchamy, widzimy, jesteśmy

Edward Stachura powiedział, że nawet stojąc w miejscu można zabłądzić. Z jednej strony łudzimy się, że jeżeli zostaniemy tu gdzie jesteśmy, w miejscu, które już znamy, to unikamy ryzyka, unikamy popełnienia błędu. Iluzja. Często nie zdajemy sobie sprawy, że myśląc nie tylko o przeszłości, ale nawet o przyszłości tkwimy wciąż w tym samym miejscu. A to właśnie najskuteczniejszy sposób, żeby się pogubić w samym sobie.


Wyobrażamy sobie idealny następny dzień, tydzień, miesiąc, rok.... Jeszcze ten jeden raz zapalimy papierosa, a od jutra koniec, jeszcze ta ostatnia niedziela z pysznym torcikiem bezowym na porcelanowym talerzyku, od poniedziałku dieta. Hmm... biedny ten poniedziałek :-) Jest synonimem początku, którego tak naprawdę nie chcemy.  Wtedy właśnie zaczynamy nasze postanowienia, w gruncie rzeczy, których nie chcemy. Idziemy do pracy po cudownie, błogo i spokojnie, spędzonym weekendzie. Poniedziałek to to miejsce, gdzie nie chcemy być, ale ktoś lub coś nas do tego zmusza. I żeby nie było, ktoś oznacza też nas samych ;-)

Fot. Kasia Aniszewska (Bratysława, 2012)


W chwili szczęścia, kiedy siedzisz z przyjaciółką i myślisz "oj jak dobrze mi tu z Tobą, jest tak cudownie", jak z automatu pojawia się myśl o tym co będzie "...a jak sobie pomyślę, że jutro rano muszę wstać wcześnie i iść do pracy....". Nie pozwalasz sobie na przeżywanie radości i cudowności.
Od "co by było gdybym wtedy....", przechodzimy do "gdybym był.....". Nie ma miejsca na tu i teraz, czyli to co się liczy najbardziej. A przecież to jest to co jest bezcenne, bo ta jedna jedyna chwila, co właśnie jest, za chwilę jej już nie będzie i nie powróci.

Źródło: mindfulnessni.org

Uważność na siebie. Uważność nie oznacza oczywiście bycia egoistą, myślenia tylko o sobie, o swoich emocjach. Uważność nie oznacza, że zamykamy się na wszystkich dookoła, że liczy się tylko to co ja czuję i myślę. "Nadmierne skupianie się na swoich emocjach wymazuje świat gumką myszką: jestem tylko ja i moje cierpienie. Podziwiaj je świecie!" - pisze Natalia De Barbaro w artykule "Dotknąć siebie" (coaching extra, nr 3/2015).
Żeby wiedzieć co czuję, co jest dla mnie najważniejsze, konieczne jest jednak słuchanie siebie, nie tylko swoich myśli, ale także, a może przede wszystkim, swojego ciała. Do tego jest potrzebna.... cisza,  której boimy się jak najgorszego koszmaru. Cisza to dla nas pustka, oznaka tego, że nie wiemy co powiedzieć, że czujemy się nieswojo. Ważna jest cisza zewnętrzna, jak i ta wewnątrz nas. Czy wiesz, że przeciętnie człowiek ma od 12 000 do 60 000 myśli dziennie?
Uważność mówi o medytacji, o tym, żeby usiąść na chwilę i po prostu być ze sobą. Cisza to nasze błogosławieństwo. Dzięki ciszy, tej właśnie chwili uważności doświadczymy tego co jest w nas, tego czego nie chcemy, co nam nie służy i zarówno tego co właśnie potrzebujemy. Czy jesteśmy w stanie to zrobić w gonitwie pomiędzy jednym a drugim spotkaniem, odbierając co chwila telefon, siedząc całymi godzinami w internecie? Nie, zapewniam Was, że nie.

Często w sytuacjach nowych, dla nas zaskakujących, kiedy ktoś powiedział nam coś przykrego, coś nas zaskoczyło, mówimy, że nas zatkało, nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Może to natura nas tak zaprogramowała, żebyśmy właśnie ten moment zatkania, czyli ciszy, wykorzystali dla siebie, żebyśmy nie działali jak z automatu. Działanie nawykowe usypia uważność. Nauczyciele uważności polecają w ramach ćwiczeń zrobić coś odwrotnie niż zazwyczaj, np. umyć zęby lewą ręką, jeżeli na codzień czynisz to prawą oczywiście :-) Chodzi o to, żeby wyłączyć "autopilota" w naszym zyciu.


Źródło: https://www.uhs.umich.edu/mindfulness

Kiedy już nauczymy się tego zatrzymania, to wiemy już co czujemy, gdzie chcielibyśmy być, czego potrzebujemy. Do tego momentu jesteśmy uważni na siebie. Potem pojawia się jednak wymówka, słowo "ale", coś co powstrzymuje nas zrobieniem tego co właśnie potrzebujemy. I uważności już nie ma. Z wielu powodów na tym pierwszym etapie się zatrzymujemy. Za dużo myślimy, za dużo analizujemy albo bawimy się w jasnowidza, co się może wydarzyć w przyszłości. Nie ufamy temu co nam podpowiada ciało. Jestem zmęczona, powinnam odpocząć, ale nie odpocznę, jeszcze tyle mam do zrobienia. Nie zadzwonię do nowo poznanej dziewczyny, mimo iż ogromnie chcę, ona na pewno mnie wyśmieje. Nie przeprosisz kogoś kogo skrzywdziłeś, choć każda cząstka Twojego ciała mówi Ci, że tak trzeba, ale on pewnikiem nie będzie chciał mnie wysłuchać. I tak kolejna wymówka oddala nas od uważności.

Uważność na siebie, to też uważność na drugiego człowieka. Karolina Sikorska, fotografka, mówi, że nie można uważności sprowadzić do roli "mentalnego fitnesu", ważna jest jakość relacji międzyludzkich, zaufanie do siebie. Jeżeli nie zamykamy się na świat, nie skupiamy się na swojej bolesnej przeszłości lub nie projektujemy naszymi fantazjami przyszłości to od razu dostrzegamy wszystko, a przede wszystkim wszystkich obok siebie. W ten sposób jesteśmy też wrażliwsi na innych. Z jednej strony strony potrafimy dostrzec, że coś się dzieje złego, że trzeba pomóc przyjacielowi, ale też dzięki uważności potrafimy czerpać ogromną radość z chwil spędzonych razem, celebrowania drobnych nawet chwil spokoju, szczęścia. Sercem uważności jest współczucie.


Ja jestem dopiero na początku drogi uczenia się uważności. Widzę już jednak jak wiele mi to dało. Jak uważnie podchodzę do tego, że ktoś powiedział mi coś co nie było dla mnie miłe. Z akceptacją moich negatywnych uczuć w tej danej chwili, z tą chwilą zastanowienia się, kiedy już nie muszę być mistrzem ciętej riposty :)
Są trzy ważne dla mnie kwestie, nad którymi pracuję i, o których na pewno Wam będę pisać.
Pierwszą z nich jest rozpoznanie, rozróżnienie tego co chcę i tego co tak naprawdę jest mi potrzebne, po to, żeby nie wpadać w pułapki chadzania cudzymi ścieżkami.
Po drugie, to o czym było chwilę wyżej.... współczucie, żeby nigdy nie zapominać, że nie jesteśmy sami na tym świecie, choćbyśmy nie wiadomo jak zaklinali rzeczywistość.
I trzecia.... oddech. Niby takie proste, automatyczne, przecież wszyscy oddychamy. Jednak warto poobserwować jak to robimy. "Oddech to kotwica uważności, która pomaga nam przycumować do chwili obecnej" - pisze Christophe Andre w książce 'Medytacja dzień po dniu. 25 lekcji uważnego życia'

Cała droga przede mną, ale wiem, że idę w dobrym kierunku.


I jeszcze nutka dla Was ... Ed Sheeran 'Autumn leaves'


sobota, 16 stycznia 2016

Talent i uważność, czyli parę słów o flecie, różnorodności i byciu tu i teraz.


Czy jeżeli nie mam jakiś wybitnych zdolności to znaczy, że jestem przeciętna? Jeżeli nie mam talentu do fotografowania, jak nagrodzeni w World Press Photo albo National Geographic, to nie ma sensu, żebym brała aparat fotograficzny do ręki? A może jednak liczy się to, żeby robić to co się kocha, co nas interesuje, rozwijać swoje umiejętności bez zbędnego porównywania się do tych, którzy osiągnęli szczyty. Jeżeli robię to co uwielbiam, pasjonuję się tym, to już mam w sobie talent... co z niego będzie, to już zależy od nas.


Kiedy ostatnio moja córka zmagała się z zaliczaniem melodii na flecie na lekcję muzyki, ja zmagałam się z myślami, kto taki bardzo mądry wymyślił ten flet w szkole, po co dzieciaki się tak męczą???  Czy jest w tym jakikolwiek, choć malutki, sens? Dlaczego ocenia się takie zdolności jak muzykalność, choć wiadomo, że nie każdy ma do tego talent? Czy w ogóle powiniśmy oceniać człowieka według tego czy ma talent czy go nie ma?

Sama dla siebie zaskoczona doszłam do wniosku, że to może nie do końca zły pomysł z tą grą na instrumencie  w szkole. Ćwiczenia pewno nie nauczą muzykalności, ale na pewno uczą cierpliwości, wytrwałości, stawiania sobie celu. Uczą nie poddawania się, uczą, że najpierw popełnia się całkiem sporo błędów, zanim się czegoś nauczymy. Z niesamowitym uznaniem patrzyłam na Dominikę, która powtarzała "nie poddam się, będę próbować dalej" jak ten wcale niełatwy instrument nie chciał dać się okiełznać :-) I o to chodzi!



Tylko dlaczego w tym wszystkim zabija się różnorodność? Dlaczego zmusza się dzieci do uczenia się gry na tym jednym jedynym słusznym instrumencie? Raz, to najlepszy sposób do zniechęcenia dzieci (podobnie było z językiem rosyjskim). Po drugie, różnorodność jest przecież niezmiernie ciekawa. Pobudza wyobraźnię, kreatywność. Różnorodność to też akceptacja inności, akceptacja tego, że możemy mieć różne zainteresowania, coś innego lubić, czymś innym się pasjonować. I to wszystko jest dobre. To, że robię coś innego niż paczka moich przyjaciół nie oznacza, że jestem dziwna!
Ja wiem, ze flet jest tani, nie każdego stać na kupno gitary, skrzypiec, a tym bardziej fortepianu, i to jest podejrzewam główna przyczyna umieszczenia go w podstawie programowej. Marny argument jak dla mnie.

Czy naprawdę nie można inaczej?
Oczywiście, że można!
Można przede wszystkim dać wybór. Są dzieciaki, które mają gitarę i poza szkołą chodzą na lekcje do domu kultury. Mogliby wtedy pokazać swoim kolegom i koleżankom swoją pasję, to co kochają robić, coś na co poświęcają swój wolny czas. To naprawdę bezcenne doświadczenie, cenniejsze niż nieustanna paplanina rodziców i nauczycieli.
Pewno niektóre mają i pianina. Wiem, nie zabiorą go pod pachę i nie przyniosą do szkoły, ale od czego jest smartfon z opcją nagrywania filmów? Dzieciaki uwielbiają to robić. A może nagrywając film o koledze, który z wielką radością i wytrwałością ćwiczy kolejne nuty, urodzi się talent na miarę Janusza Kamińskiego, ktoś odkryje, że kręcenie filmów sprawia mu niesamowitą frajdę i już będzie wiedział co chce robić w życiu.
Można?
Oczywiście, że można.
I z jaką przyjemnością dzieciak brałby instrument do ręki i zapamiętale ćwiczył wiedząc, że to on wybrał, to on podjął decyzję.
Takie podejście uczy dzieci odpowiedzialności za zobowiązania. Dostałeś możliwość podjęcia decyzji, wybierasz, podejmujesz wyzwanie. Teraz to od Ciebie zależy co z tym zrobisz.

A jak tak w szkole się dzieje to nie dziwmy się, że i w życiu dorosłym dajemy się wcisnąć w takie klocki. Na własne życzenie. Tylko zamiast podstawy programowej mamy: modę, "co ludzie powiedzą", "bo tak wypada". To te stwory dyktują nam co jest naszą "pasją", czym mamy się zajmować, jakie studia skończyć, w jakim zawodzie pracować. Idziemy utartymi ścieżkami. Czytamy listę najpopularnieszych zawodów, plus najlepiej płatnych, i już mamy pomysł kim chcemy być, albo czynią to za nas nasi rodzice planując z 20-letnim wyprzedzeniem naszą karierę zawodową.
I jeżeli nie przyjdzie moment zatrzymania się, zastanowienia się, to w takim kieracie tkwimy latami, w pracy, której nie lubimy, w związku z kimś kto nas nie szanuje, zajmujemy się czymś, bo się nam wydaje, ze przez to będziemy podziwiani.

Czy nie ma wyjścia?
Oczywiście jest!
Zacznij obserwować siebie. Jeżeli
- stale się czymś martwisz,
- nie przestajesz myśleć o problemach,
- unikasz różnych sytuacji, bo wydaje Ci, że  nie dasz rady,
- jeżeli martwisz się jak jesteś oceniana,
- masz poczucie braku kontroli nad swoim życiem,
- czujesz, że nie możesz ruszyć z miejsca,
- jeżeli masz problemy ze snem, ze zdrowiem...
 zacznij być uważnym, zacznij ćwiczyć uważność.

Źródło: https://softskills4lawyers.wordpress.com
"Życie jest jak aparat fotograficzny, skup się tylko na tym, co ważne, uchwyć dobre momenty, ucz się na błędach, a jeśli coś nie wyjdzie, po prostu zrób kolejne zdjęcie" (tłumaczenie własne)

Obserwuj rzeczy takimi jakimi są, bez oceniania, porównywania, bez nakładania schematów, własnych projekcji. Pozostań zaangażowany, ciekawy, ale nie tym co wydarzy się, może się wydarzyć w przyszłości, ale tym co się dzieje tu i teraz. 
Praktykowaniem mindfulness, czyli właśnie uważności, dasz sobie czas na to, żeby zobaczyć siebie prawdziwego, swoje myśli, przekonania, emocje. Nie musisz walczyć ze sobą, ze swoją przeszłością, z tym czego się boisz. Uważność pomoże Ci sobie z tym radzić, bo paradoksalnie otwiera Cię na to co Cię boli, ale po to właśnie, żeby stał się on mniejszy. Dr Chris Walsh porównuje umiejętność uważności do „obserwowania strumienia świadomości, a nie pływania w nim i bycia miotanym przez jej wiry i strumienie" (Źródło: http://www.mindinstitute.com.pl)

A że uważność to fascynujący temat to jeszcze będzie o niej....





niedziela, 3 stycznia 2016

Nie poznaję tej Pani w lustrze....

Stoję przed lustrem i zastanawiam się kim jestem, czy to na pewno ta osoba, którą jestem, czy też którą chcę lub nie chcę być. Czy to co właśnie widzę, widzą inni ludzie, czy może widzą mnie inaczej? 

 

Lustro... widzę swoje odbicie. Czy to odbicie to dokładnie to, jak ja na siebie patrzę? Nie, nie każde lustro pokazuje to samo, lub mówiąc precyzyjnie to my nie zawsze widzimy to samo patrząc w różne lustra. Jedne lustra nas pogrubiają, inne przeciwnie. Przyciemniane lustro daje nam wrażenie lepszej cery. Ale już lustro ustawione w mocnym świetle.... no cóż, wtedy jak na dłoni widać wszystkie niedoskonałości... naszej skóry.

I czy nie jest tak w naszym życiu?

Czy zawsze przyglądamy się sobie w lustrze w zgodzie z samym sobą? Czy patrząc w lustro jesteśmy autenetyczni? Czy tak naprawdę chcemy po drugiej stronie zobaczyć  odbicie kogoś kim chcemy być? Lubimy przyciemnioną taflę szkła. Wydaje się nam wtedy, że jesteśmy piękniejsi. Tyle, że to ułuda. Wystarczy, że zapali się ostre światło, stanie się coś, co pokaże dokładnie jacy jesteśmy,  a wtedy zaczynamy się zastanawiać czy ta Pani/Pan w lustrze to jeszcze ja. Sęk w tym, że właśnie wtedy, w tym mocnym świetle, niejednokrotnie po ciężkich przeżyciach,  wtedy jesteśmy prawdziwi. Może nie najpiękniejsi, nie idealni, ale to przecież to niedoskonałość jest piękna, ciekawa.




A co, jeżeli tym lustrem są inni ludzie, czy jest inaczej? Nie, wcale nie. Ponieważ to my, świadomie lub nieświadomie, wybieramy sobie nasze "lustro". Lubimy "przeglądać się" w tych, których wiemy, że nie powiedzą niczego co nie jest po naszej myśli. Szukamy poklasku, szukamy potwierdzenia, że jesteśmy najlepsi.  I jeżeli istnieje choć cień ryzyka, że ktoś powie nam choć odrobinę nie to, co chcemy usłyszeć to wystrzegamy się go jak ognia piekielnego lub co najmniej bagatelizujemy to co chce nam powiedzieć...."a co on tam wie".


poniedziałek, 28 grudnia 2015

Święta cały rok....

Minął właśnie czas Świąt, czas przygotowania podarków, jakże wyczekiwanych przez dzieci i nie tylko. To był też czas kiedy przypominaliśmy sobie o ludziach, o których może na co dzień nie pamiętamy. Dla nich czas trudny, czas, który ma szybko minąć, żeby wrócić do zwykłej codzienności. Bo dla nich Święta Bożego Narodzenia przypominają najbardziej o tym co utracili, czego nie mają, czyli bezpieczeństwo, rodzinę, miłość.


W ten szczególny czas chcemy jednak sprawić, aby choć na chwilę zapomnieli o troskach, aby na twarzach naszych przyjaciół, najbliższych, czy też osób potrzebujących pojawił się uśmiech. Jakże cudownie jest usłyszeć "Marzenia się spełniają" od nastoletniego chłopaka, który prawie ze łzami w oczach cieszył się, bo dostał grę, której zakup dla wielu z nas nie stanowiłby większego problemu. Dla niego to była gwiazdka z nieba. 

Czy robimy to z czystej bezinteresowności? Przecież chcemy się czuć potrzebni, czuć przyjemność. Ktoś powie właśnie, że to egoizm, bo pomagamy, żeby zaspokoić własne potrzeby wyższych celów. Może coś w tym jest. Tylko ja się pytam, co w tym złego? Co w tym złego, żeby czuć radość i przyjemność z czegoś co przynosi pożytek. Przecież w życiu nie chodzi o umartwianie się, chodzi o to, żeby czuć frajdę z tego co się robi. Co złego w tym, że chcę pokazać córce, że pomaganie, nie tylko od święta, jest przyjemnością i daje mnóstwo spełnienia, dzięki temu jest bogatsza. I jak się domyślacie nie o pieniądze mi chodzi :-) Jeżeli to egoizm, to ja chcę być wieeeeeelką egoistką!

Źródło: www.bez-cenzury24.pl

środa, 25 listopada 2015

Mniej mówić, więcej słuchać, czyli sztuka prowadzenia dialogu

Uwielbiamy wypowiadać swoje zdanie, opinie.  Nie interesuje nas za to co druga strona ma do powiedzenia. Można powiedzieć, że nawet słuchamy, tylko już myślimy o ciętej ripoście, o tym, że zaraz powiemy coś dużo mądrzejszego. Nie zadajemy pytań, by naprawdę poznać drugiego człowieka, skąd się biorą jego przekonania i jego sposób widzenia świata.


Pamiętam pewne ćwiczenie na szkoleniu, kiedy w grupie najpierw 8 osobowej, potem 16 osobowej, mieliśmy za zadanie znaleźć rozwiązanie pewnego problemu. Temat nie jest tu istotny. Ciekawy był przebieg. Każda z tych części miała po 15-20 minut. Rozpoczęła się dyskusja, wszyscy wypowiadali swoje zdanie, jakie mają pomysły, co powinniśmy zrobić. Każdy z nas mógł się wypowiedzieć,  nawet o dziwo z rzadka sobie przerywaliśmy. Po prostu sielanka. Czyżby? Owszem zgodnie ze sztuką prowadzenia rozmów rozpoczęliśmy "grzecznością". Tak, stworzyliśmy bardzo przyjazne warunki do pracy :-) Dyskutowaliśmy. Z tą dyskusją trochę gorzej było przy większej grupie, jak nas dużo to trudno wtedy spokojnie prowadzić rozmowy. Ale to chyba każdy zna :-)
Jednak pod koniec ćwiczenia pierwszą refleksją jaka mi przyszła do głowy to to, że przez cały czas trwania ćwiczenia praktycznie nie zadaliśmy sobie żadnego pytania. Każdy z nas wypowiadał swoje zdanie, wyrażał opinie na temat pomysłów innych, ale nie przyszło nam do głowy zadać pytania 'dlaczego tak sądzisz?', 'skąd wnioskujesz, że to będzie najlepsze rozwiązanie?'.
Kubeł zimnej wody na głowę.
Przecież dbaliśmy o to, żeby każdy się wypowiedział, słuchaliśmy się nawzajem, nikt nikogo nie obrażał. Tak, mogliśmy być dumni. Z tego wszystkiego wyszło, że każdy z nas miał na celu poinformowanie o swoim pomyśle i jego obrona w przypadku krytyki.
Tylko nic wspólnego z dialogiem to nie miało.
Dialog to nie tylko zadawanie pytań i odpowiadanie na nie, dialog to też chęć zrozumienia co kieruje drugą osobą, jaki ma system wartości, empatia.